niedziela, 8 kwietnia 2012

Recenzja maski do włosów z ekstraktem z drożdży piwnych Bingo Spa

Byłyście ciekawe drożdżowej maski do włosów Bingo Spa i prawdę mówiąc spodziewałam się tego - w internecie trudno znaleźć o niej opinie, a jeśli już są, to większość nie zachęca do zakupu. Był to mój pierwszy (swoją drogą - na razie jeden z dwóch) produktów tej firmy i byłam strasznie rozczarowana, kiedy przyniosłam ją do domu i przeczytałam opinie na KWC. A mimo to maska pozytywnie mnie zaskoczyła.

Jak widać, produkt zapakowany jest w wygodny, niezbyt elegancki plastikowy słoiczek o pojemności 500 g. Ta forma ma zasadniczy plus za to, że można wykorzystać kosmetyk do samego końca, niczego nie marnując ani nie rozcinając, natomiast minus za to, że nie mogę go ze sobą zabrać pod prysznic - nie odkręcę słoika mokrymi rękoma, a do już otwartego naleje mi się woda, no ale to właściwie nieistotne.

Na opakowaniu możemy przeczytać opinię producenta:
Drożdże zawierają witaminy z grupy B, dzięku czemu posiadają doskonałą zdolność odbudowy struktury włosa, przywracają prawidłowe funkcjonowanie gruczołów łojowych skóry przeciwdziałając powstawaniu łupieżu.
Sposób użycia: niewielką ilość maski nanieść na umyte, wilgotne włosy, delikatnie rozprowadzić na włosach i wmasować w skórę głowy, pozostawić na ok. 5 min., następnie dokładnie spłukać. Stosować po każdym myciu włosów.

Maski używałam zgodnie z zalecaniami, z tym, że ze względu na dużą ilość kosmetyków do zużycia, nie robiłam tego codziennie. Zapach jest trochę słodki, trochę mydlany - generalnie szału nie robi, ale nie odrzuca ani nie pozostaje na włosach. Konsystencja lekka, trochę wodnista jak na maskę, ale nie spływa z włosów. Po spłukaniu i wyschnięciu włosów, są one lśniące, puszyste, nieobciążone (mimo nałożenia odżywki na skórę głowy!) i faktycznie dłużej utrzymują świeżość, z czym mam niestety problem - muszę myć włosy codziennie. Odżywka jest bardzo lekka, nie zawiera silikonów, pod koniec składu pojawia się alkohol denat., methyl paraben i ethyl paraben. O dziwo mimo niezachwycającego składu, jest to jedna z moich ulubionych odżywek, kiedy mam ochotę na miękkie, lekkie włosy albo wyjeżdżam i nie jestem pewna, czy będę miała okazję codziennie umyć włosy - ta maska jest wtedy zbawienna.
Ze względu na swoją lekkość, świetnie nadaje się tuningowania (ja dodawałam glicerynę i produkty domowe - ugotowane siemię lniane, miód, ale można kombinować z innymi półproduktami, zwłaszcza nawilżającymi), mycia odżywką (łatwo zmywa oleje, nie obciąża) i metody OMO. Jest bardzo wydajna - używam jej od dawna, a nadal pozostało mi około połowy opakowania, co przy cenie 11 złotych jest przynajmniej satysfakcjonującym wynikiem.
Spotkałam się z opiniami, że drożdżowa maska wysusza włosy - mi się to nie przytrafiło, być może dlatego, że moje włosy mają naturę przetłuszczających się. A może po prostu drożdże nie robią mi krzywdy na głowie ;).
Podsumowując, jest to jedna z moich ulubionych odżywek - włosy pozostają błyszczące i sypkie przez dłuższy czas. Lubię ją ze względu na wielofunkcyjność - używałam jej jako odżywki, stuningowanej maski oraz odżywki do mycia i sprawdziła się w każdej opcji.


Skoro już piszę na temat drożdży, to zapraszam do wzięcia udziału w II części akcji "Włosy rosną jak na drożdżach" na blogu Anweny. O wszystkim przeczytacie tutaj: KLIK! Zaczynam od 9. kwietnia i po miesiącu zamierzam zdać relację również u siebie ;).

Wszystkim życzę jutrzejszego mokrego dyngusa i mam nadzieję, że pogoda nie zrobi nam Lanego Poniedziałku ;).

sobota, 7 kwietnia 2012

Recenzja szamponu i płynu do kąpieli dla dzieci Bobini "Mała Czarodziejka"

Wczoraj zamieszczałam zdjęcia mojej kolekcji do włosów i napisałam, żebyście w komentarzach zaznaczyli, recenzje których produktów chcielibyście przeczytać. Dzisiaj więc wstawiam, wedle życzenia Kingi, recenzję jagodowego szamponu i płynu do kąpieli Bobini "Mała Czarodziejka". Następna - drożdżowej maski do włosów Bingo SPA - pojawi się w najbliższych dniach.

Produkt ten kupiłam stosunkowo niedawno i muszę przyznać, że jedynym powodem był jego cudowny, owocowy zapach i fakt, że w dzieciństwie moja mama myła mi włosy szamponami Bobini, więc mam do nich sentyment ;).
W składzie nie ma silikonów, substancji drażniących oczy ani barwników, za to nie nada się do osób unikających siarczanów (szampon zawiera SLES) czy parabenów (na końcu składu znajdziemy kolejno methylparaben i propylparaben). Można by dyskutować, czy takie składniki powinny znaleźć się w produkcie przeznaczonym dla dzieci, no ale cóż - ja jestem dorosła, używam ich świadomie i krzywdy mi nie zrobiły. Nie jest to jeden z bardzo delikatnych, dziecięcych szamponów bez SLS czy SLES, nada się do oczyszczania lub - w moim przypadku - nawet codziennego mycia.

Jako szampon sprawdza się doskonale - świetnie się pieni, przez co jest bardzo wydajny, zmywa oleje i naftę już przy pierwszym myciu, dobrze oczyszcza, nie plącze włosów ani ich nie wysusza. Niczego więcej nie oczekuję po szamponie - ma oczyścić i nie zrobić z włosami masakry, reszta należy do odżywki lub maski. Już przy jego spłukiwaniu czuć efekt miękkich, śliskich włosów, czego brakuje mi przy delikatniejszym Babydreamie. Po wyschnięciu włosy są gładkie, lśniące i puszyste, szampon w ogóle ich nie obciąża.
Kosmetyku można używać jako płynu do kąpieli, jednak ze względu na brak wanny tej opcji nie wypróbowałam. Natomiast wydaje mi się, że byłby to całkiem dobry produkt z powodu dużej ilości piany jaką wytwarza. Skusiłam się jednak na użycie go jako żelu pod prysznic i w tej roli również zasługuje na same pochwały - dobrze oczyszcza skórę i nie wysusza jej. Dodatkową jego zaletą w tej funkcji jest fakt, że przez kilka następnych godzin zapach jagód utrzymywał się na ciele, czego niestety nie zaobserwowałam na włosach.

Podsumowując - bardzo dobry, wielofunkcyjny produkt za niską cenę (do 10 zł).

piątek, 6 kwietnia 2012

Moja kolekcja kosmetyków do włosów

Z racji tego, że wczoraj sfotografowałam moją powoli zmniejszającą się kolekcję odżywek, szamponów, wcierek, olejów i innych, postanowiłam wstawić ją tutaj.
Część z tych kosmetyków będzie zrecenzowana, jeśli coś Was zainteresuje, to napiszcie w komentarzu, a postaram się w miarę szybko napisać recenzję ;).
Od razu przepraszam za prześwietlenie - zdjęcia robiłam z lampą, bo było już ciemno.

Odżywki:
od lewej: 
- Kallos Crema al Latte,
- Gliss Kur Ultimate Repair,
- Garnier z żurawiną i olejkiem arganowym,
- Garnier awokado i karite,
- Fructis Volume Restructure,
- Nivea Long Repair,
- Alterra z granatem i aloesem,
- Joanna Jedwab,
- Isana z olejkiem babassu,
- Joanna Naturia b/s z pokrzywą i zieloną herbatą,
- Artiste z keratyną,
- Artiste wzmacniająca,
- Bingo maska z drożdżami (na górze),
- Bingo maska z masłem shea (na dole),
- Kallos waniliowy.

Szampony:
 od lewej: 
- Bobini "Mała Czarodziejka" o zapachu jagody,
- Eva Naturia z czarną rzepą,
- Elseve zwiększający objętość bez silikonu,
- Babydream. 

Oleje:
od lewej:
- olej z pestek winogron,
- Alterra, olejek antycellulitowy z brzozą i pomarańczą,
 Alterra, olejek do masażu z migdałem i papają,
- oliwka na rozstępy Babydream Fur Mama,
- olej lniany,
- olej rycynowy,
- olej krokoszowy.

Wcierki:
 od lewej:
- Jantar,
- Isana, woda brzozowa,
- Saponics.

Pozostałe:
 od lewej:
- Anna, nafta kosmetyczna z witaminami A+E,
- Mega Krzem - suplement diety,
- gliceryna,
- pokrzywa.

Prawdę mówiąc, byłam zaskoczona, że aż tyle tego mam - dopóki nie zebrałam wszystkiego w jedno miejsce nie byłam tego świadoma ;). 
Używałyście jakichś produktów z wyżej wymienionych? Co o nich sądzicie?
Jeśli chciałybyście przeczytać recenzję któregoś produktu, to piszcie - na pewno się taka pojawi.

czwartek, 5 kwietnia 2012

OCM, czyli metoda olejowa oczyszczania twarzy

Złapałam lekkiego przedświątecznego doła, więc żeby zająć myśli czymś konkretnym postanowiłam napisać post na blogu. Lepsze to, niż płakanie w poduszkę i użalanie się nad sobą ;).

Czym jest OCM?
OCM, czyli oil cleaning method, to sposób na mycie twarzy przy użyciu olejów, o czym na pewno znaczna część z Was już słyszała. Ci, którzy z tą metodą spotykają się po raz pierwszy, mogą być trochę zaskoczeni faktem, że oczyszczanie olejami może być skuteczne, a jednak sprawdza się bardzo dobrze, o czym sama miałam okazję się przekonać.
Rzecz w tym, że kosmetyki dostępne w sklepach zawierają silniejsze lub słabsze detergenty, które zmywają z twarzy jej naturalną powłokę ochronną, co może być przyczyną zarówno przesuszenia, jak i nadmiernego przetłuszczania. Skóra, po zdarciu tej warstwy, broni się wydzielaniem nadmiarem substancji oleistych, co prowadzi do problemów z wypryskami, błyszczeniem i zaskórnikami. OCM, na zasadzie "podobne łączy się z podobnym", delikatnie oczyszcza za sprawą oleju rycynowego, który wykazuje powinowactwo do ludzkiego sebum i nie robi krzywdy buzi ;).

Jak to się robi?
Po przeczytaniu opisu OCM wydawało mi się to bardzo pracochłonne i spróbowałam tego raczej z ciekawości, nie spodziewając się, że zajmie to o połowę mniej czasu niż się spodziewałam i da takie świetne rezultaty. Będziemy potrzebowali naszej własnej mieszanki do OCM (o której napiszę za chwilkę), miski z gorącą wodą i ręcznika/delikatnej ściereczki (to dla wrażliwców, którzy nie chcą kłaść ręcznika na twarzy, osobiście mi to nie zrobiło różnicy).
Cały proces polega na wysmarowaniu buzi naszą olejową mieszanką, delikatnym masażu i nałożeniu na nią zmoczonego w gorącej wodzie materiału na twarz. Czekamy aż ręcznik (lub opcjonalnie ściereczka) wystygnie, a dzieje się to bardzo szybko. Następnie możemy jeszcze raz nałożyć olej, jeśli czujemy, że potrzebujemy większego oczyszczenia, lub też ominąć ten krok i ponownie zmoczyć ręcznik w gorącej wodzie, nałożyć na twarz, odczekać... I tak kilka razy (2-4), aż usuniemy z twarzy olej. Na koniec opłukujemy twarz zimną wodą, żeby zamknąć pory. Jeśli jest taka potrzeba, możemy nałożyć krem.
Jeśli OCM wykonujemy wieczorem, to rano wystarczy przemyć twarz tonikiem bezalkoholowym lub wodą.

Jak zrobić mieszankę do OCM?
To, jakich olejów użyjemy i w jakich proporcjach je wymieszamy, zależy od typu naszej skóry. Kluczową rolę pełni tutaj olej rycynowy, którego ilość w mieszance dla cery suchej powinna wynosić 10%, dla cery mieszanej - 20%, a dla cery tłustej 30%. Pozostała część to tzw. olej bazowy, który pozostaje dowolny. Należy unikać olejów zapychających (np. kokosowy) oraz wysuszających (np. lniany). Dobrze natomiast sprawdzają się oleje takie jak: z pestek winogron, z pestek śliwki, z pestek truskawki, z orzechów włoskich, ze słodkich migdałów, słonecznikowy, olejki Alterry, oliwka Babydream Fur Mama.
Jak ze wszystkim, należy przede wszystkim eksperymentować - jeśli jeden olej nas zapycha, powinniśmy wypróbować innego. Być może nasza skóra potrzebuje mniejszej/większej niż przewidywanej wcześniej ilości oleju rycynowego w mieszance. Trzeba znaleźć swój własny sposób na pielęgnację.

Na co uważać?
Uważać powinny przede wszystkim osoby z tendencją do rozszerzających się, pękających naczynek. Sama niestety mam taką cerę, ale OCM nie zrobiło mi krzywdy - poza kilkuminutowym zaczerwienieniem nie miałam żadnego problemu. 
Powinno się też obserwować skórę - możliwy jest początkowy wysyp związany z oczyszczaniem się cery, jednak jeśli nie ustaje on po maksymalnie dwóch tygodniach, należy zmienić olej bazowy na lżejszy lub zrezygnować z tej metody, ponieważ nie każdemu musi ona służyć.

Moje efekty
W tej chwili nie stosuję OCM, jednak zamierzam do tego wrócić za jakiś czas (aktualnie boję się zatykania porów ze względu na stosowanie Acne-Dermu, chociaż nie wiem, czy ma to jakiś związek - może ktoś z Was o tym słyszał?). Po pierwsze - bardzo dobrze oczyszcza, zmywa nawet mocniejszy makijaż. Przed kilkoma miesiącami stosowałam tę metodę codziennie przez kilka tygodni i zauważyłam znaczną poprawę stanu cery - była bardziej nawilżona, nie błyszczała się, zmniejszyła się ilość wągrów oraz wyskakujących niespodzianek. Czułam, że moja skóra pierwszy raz w życiu jest dobrze wypielęgnowana, wysyp mnie ominął. Stosowałam mieszankę z olejem z pestek winogron w proporcjach odpowiednich dla cery mieszanej.


Próbowaliście kiedyś OCM? Chcecie kiedyś wypróbować?
Jakie są Wasze sposoby na oczyszczanie twarzy?