niedziela, 6 maja 2012

Recenzja emulsji do mycia twarzy Cetaphil

Witam :). Miałam dość spory zastój w pisaniu związany początkowo z nawałem obowiązków, a później majówką, z której chciałam maksymalnie skorzystać. W każdym razie mam teraz chwilę czasu, żeby wystawić recenzję mojego ulubionego produktu do mycia twarzy - emulsji Cetaphil. Czytanie Waszych blogów nadrobię na dniach, postaram się zacząć już dziś wieczorem, ale nie obrażajcie się na mnie ;).
Pamiętam, że ten produkt stał u mnie w szafce od dawna, regularnie używała go moja mama, jednak mnie do tej pory nieszczególnie do niego ciągnęło. Aż pewnego dnia, jakieś 2 miesiące temu, postanowiłam wypróbować to cudo i od tamtej pory jestem w nim zakochana :).

Jak opisuje go producent?
Zalecany jako delikatny, niepowodujący podrażnień kosmetyk do codziennego  mycia skóry wrażliwej. Może być używany do demakijażu. Pomaga zachować odpowiedni poziom nawilżenia skóry. Pozostawia skórę delikatną, gładką i zdrową. Oczyszczając równocześnie zmiękcza i wygładza skórę. pH fizjologiczne.
Łagodne i jednocześnie skuteczne oczyszczanie skóry, rekomendowane również u dzieci. Rekomendowany do codziennej pielęgnacji skóry uszkodzonej z powodu chorób dermatologicznych, jak również po zabiegach dermatologicznych.

Osobiście nie mam skóry ani szczególnie wrażliwej, ani w jakiś sposób uszkodzonej, jednak ten produkt działa cuda na mojej buzi. Używam go nakładając niewielką ilość na skórę, masując i zmywając wodą, jednak ostatni krok można zastąpić starciem kosmetyku wacikiem lub chusteczką.
Cetaphil świetnie sprawdza się jako produkt do demakijażu (również oczu - w ogóle ich nie podrażnia), a skórę pozostawia faktycznie wyraźnie wygładzoną, miękką i nawilżoną. Do tego stopnia, że często zapominam nałożyć kremu (a ponieważ cerę mam mieszaną, to bez dobrego kremu nawilżającego i podkładu matującego zazwyczaj mam masakrę na twarzy, więc naprawdę trudno sprawić, żebym o tym zapomniała). Ma delikatny zapach, konsystencję standardową - dokładnie taką, jakiej moglibyśmy się spodziewać po produkcie do oczyszczania twarzy. Jest wygodny w użyciu, ma niewielką i poręczną buteleczkę, która może sobie stać na półce i nie straszy wizualnie.

Do jego minusów można zaliczyć obecność parabenów w składzie (mnie to nie obchodzi, nie unikam ich) oraz SLS pod koniec - w ogóle nie odczuwam obecność SLS, Cetaphil jest mimo to bardzo delikatny.
Cena także może odstraszyć niektórych - za opakowanie 250 ml zapłaciłam około 40 zł w aptece. Jednak jest dość wydajny (trudno mi dokładniej określić, bo używam wymiennie z innymi produktami i dzielę się z mamą).

W tej chwili zbieram się także do kupienia dermoprotektora tej samej firmy, miałam okazję użyć go raz i wydaje mi się, że miałby szansę dobrze się sprawdzić na dłuższą metę (zwłaszcza, że moja skóra będzie niedługo narażona na stałe wysuszenie)...

Używałyście tego kosmetyku? Albo innych produktów Cetaphil?

niedziela, 8 kwietnia 2012

Recenzja maski do włosów z ekstraktem z drożdży piwnych Bingo Spa

Byłyście ciekawe drożdżowej maski do włosów Bingo Spa i prawdę mówiąc spodziewałam się tego - w internecie trudno znaleźć o niej opinie, a jeśli już są, to większość nie zachęca do zakupu. Był to mój pierwszy (swoją drogą - na razie jeden z dwóch) produktów tej firmy i byłam strasznie rozczarowana, kiedy przyniosłam ją do domu i przeczytałam opinie na KWC. A mimo to maska pozytywnie mnie zaskoczyła.

Jak widać, produkt zapakowany jest w wygodny, niezbyt elegancki plastikowy słoiczek o pojemności 500 g. Ta forma ma zasadniczy plus za to, że można wykorzystać kosmetyk do samego końca, niczego nie marnując ani nie rozcinając, natomiast minus za to, że nie mogę go ze sobą zabrać pod prysznic - nie odkręcę słoika mokrymi rękoma, a do już otwartego naleje mi się woda, no ale to właściwie nieistotne.

Na opakowaniu możemy przeczytać opinię producenta:
Drożdże zawierają witaminy z grupy B, dzięku czemu posiadają doskonałą zdolność odbudowy struktury włosa, przywracają prawidłowe funkcjonowanie gruczołów łojowych skóry przeciwdziałając powstawaniu łupieżu.
Sposób użycia: niewielką ilość maski nanieść na umyte, wilgotne włosy, delikatnie rozprowadzić na włosach i wmasować w skórę głowy, pozostawić na ok. 5 min., następnie dokładnie spłukać. Stosować po każdym myciu włosów.

Maski używałam zgodnie z zalecaniami, z tym, że ze względu na dużą ilość kosmetyków do zużycia, nie robiłam tego codziennie. Zapach jest trochę słodki, trochę mydlany - generalnie szału nie robi, ale nie odrzuca ani nie pozostaje na włosach. Konsystencja lekka, trochę wodnista jak na maskę, ale nie spływa z włosów. Po spłukaniu i wyschnięciu włosów, są one lśniące, puszyste, nieobciążone (mimo nałożenia odżywki na skórę głowy!) i faktycznie dłużej utrzymują świeżość, z czym mam niestety problem - muszę myć włosy codziennie. Odżywka jest bardzo lekka, nie zawiera silikonów, pod koniec składu pojawia się alkohol denat., methyl paraben i ethyl paraben. O dziwo mimo niezachwycającego składu, jest to jedna z moich ulubionych odżywek, kiedy mam ochotę na miękkie, lekkie włosy albo wyjeżdżam i nie jestem pewna, czy będę miała okazję codziennie umyć włosy - ta maska jest wtedy zbawienna.
Ze względu na swoją lekkość, świetnie nadaje się tuningowania (ja dodawałam glicerynę i produkty domowe - ugotowane siemię lniane, miód, ale można kombinować z innymi półproduktami, zwłaszcza nawilżającymi), mycia odżywką (łatwo zmywa oleje, nie obciąża) i metody OMO. Jest bardzo wydajna - używam jej od dawna, a nadal pozostało mi około połowy opakowania, co przy cenie 11 złotych jest przynajmniej satysfakcjonującym wynikiem.
Spotkałam się z opiniami, że drożdżowa maska wysusza włosy - mi się to nie przytrafiło, być może dlatego, że moje włosy mają naturę przetłuszczających się. A może po prostu drożdże nie robią mi krzywdy na głowie ;).
Podsumowując, jest to jedna z moich ulubionych odżywek - włosy pozostają błyszczące i sypkie przez dłuższy czas. Lubię ją ze względu na wielofunkcyjność - używałam jej jako odżywki, stuningowanej maski oraz odżywki do mycia i sprawdziła się w każdej opcji.


Skoro już piszę na temat drożdży, to zapraszam do wzięcia udziału w II części akcji "Włosy rosną jak na drożdżach" na blogu Anweny. O wszystkim przeczytacie tutaj: KLIK! Zaczynam od 9. kwietnia i po miesiącu zamierzam zdać relację również u siebie ;).

Wszystkim życzę jutrzejszego mokrego dyngusa i mam nadzieję, że pogoda nie zrobi nam Lanego Poniedziałku ;).

sobota, 7 kwietnia 2012

Recenzja szamponu i płynu do kąpieli dla dzieci Bobini "Mała Czarodziejka"

Wczoraj zamieszczałam zdjęcia mojej kolekcji do włosów i napisałam, żebyście w komentarzach zaznaczyli, recenzje których produktów chcielibyście przeczytać. Dzisiaj więc wstawiam, wedle życzenia Kingi, recenzję jagodowego szamponu i płynu do kąpieli Bobini "Mała Czarodziejka". Następna - drożdżowej maski do włosów Bingo SPA - pojawi się w najbliższych dniach.

Produkt ten kupiłam stosunkowo niedawno i muszę przyznać, że jedynym powodem był jego cudowny, owocowy zapach i fakt, że w dzieciństwie moja mama myła mi włosy szamponami Bobini, więc mam do nich sentyment ;).
W składzie nie ma silikonów, substancji drażniących oczy ani barwników, za to nie nada się do osób unikających siarczanów (szampon zawiera SLES) czy parabenów (na końcu składu znajdziemy kolejno methylparaben i propylparaben). Można by dyskutować, czy takie składniki powinny znaleźć się w produkcie przeznaczonym dla dzieci, no ale cóż - ja jestem dorosła, używam ich świadomie i krzywdy mi nie zrobiły. Nie jest to jeden z bardzo delikatnych, dziecięcych szamponów bez SLS czy SLES, nada się do oczyszczania lub - w moim przypadku - nawet codziennego mycia.

Jako szampon sprawdza się doskonale - świetnie się pieni, przez co jest bardzo wydajny, zmywa oleje i naftę już przy pierwszym myciu, dobrze oczyszcza, nie plącze włosów ani ich nie wysusza. Niczego więcej nie oczekuję po szamponie - ma oczyścić i nie zrobić z włosami masakry, reszta należy do odżywki lub maski. Już przy jego spłukiwaniu czuć efekt miękkich, śliskich włosów, czego brakuje mi przy delikatniejszym Babydreamie. Po wyschnięciu włosy są gładkie, lśniące i puszyste, szampon w ogóle ich nie obciąża.
Kosmetyku można używać jako płynu do kąpieli, jednak ze względu na brak wanny tej opcji nie wypróbowałam. Natomiast wydaje mi się, że byłby to całkiem dobry produkt z powodu dużej ilości piany jaką wytwarza. Skusiłam się jednak na użycie go jako żelu pod prysznic i w tej roli również zasługuje na same pochwały - dobrze oczyszcza skórę i nie wysusza jej. Dodatkową jego zaletą w tej funkcji jest fakt, że przez kilka następnych godzin zapach jagód utrzymywał się na ciele, czego niestety nie zaobserwowałam na włosach.

Podsumowując - bardzo dobry, wielofunkcyjny produkt za niską cenę (do 10 zł).

piątek, 6 kwietnia 2012

Moja kolekcja kosmetyków do włosów

Z racji tego, że wczoraj sfotografowałam moją powoli zmniejszającą się kolekcję odżywek, szamponów, wcierek, olejów i innych, postanowiłam wstawić ją tutaj.
Część z tych kosmetyków będzie zrecenzowana, jeśli coś Was zainteresuje, to napiszcie w komentarzu, a postaram się w miarę szybko napisać recenzję ;).
Od razu przepraszam za prześwietlenie - zdjęcia robiłam z lampą, bo było już ciemno.

Odżywki:
od lewej: 
- Kallos Crema al Latte,
- Gliss Kur Ultimate Repair,
- Garnier z żurawiną i olejkiem arganowym,
- Garnier awokado i karite,
- Fructis Volume Restructure,
- Nivea Long Repair,
- Alterra z granatem i aloesem,
- Joanna Jedwab,
- Isana z olejkiem babassu,
- Joanna Naturia b/s z pokrzywą i zieloną herbatą,
- Artiste z keratyną,
- Artiste wzmacniająca,
- Bingo maska z drożdżami (na górze),
- Bingo maska z masłem shea (na dole),
- Kallos waniliowy.

Szampony:
 od lewej: 
- Bobini "Mała Czarodziejka" o zapachu jagody,
- Eva Naturia z czarną rzepą,
- Elseve zwiększający objętość bez silikonu,
- Babydream. 

Oleje:
od lewej:
- olej z pestek winogron,
- Alterra, olejek antycellulitowy z brzozą i pomarańczą,
 Alterra, olejek do masażu z migdałem i papają,
- oliwka na rozstępy Babydream Fur Mama,
- olej lniany,
- olej rycynowy,
- olej krokoszowy.

Wcierki:
 od lewej:
- Jantar,
- Isana, woda brzozowa,
- Saponics.

Pozostałe:
 od lewej:
- Anna, nafta kosmetyczna z witaminami A+E,
- Mega Krzem - suplement diety,
- gliceryna,
- pokrzywa.

Prawdę mówiąc, byłam zaskoczona, że aż tyle tego mam - dopóki nie zebrałam wszystkiego w jedno miejsce nie byłam tego świadoma ;). 
Używałyście jakichś produktów z wyżej wymienionych? Co o nich sądzicie?
Jeśli chciałybyście przeczytać recenzję któregoś produktu, to piszcie - na pewno się taka pojawi.

czwartek, 5 kwietnia 2012

OCM, czyli metoda olejowa oczyszczania twarzy

Złapałam lekkiego przedświątecznego doła, więc żeby zająć myśli czymś konkretnym postanowiłam napisać post na blogu. Lepsze to, niż płakanie w poduszkę i użalanie się nad sobą ;).

Czym jest OCM?
OCM, czyli oil cleaning method, to sposób na mycie twarzy przy użyciu olejów, o czym na pewno znaczna część z Was już słyszała. Ci, którzy z tą metodą spotykają się po raz pierwszy, mogą być trochę zaskoczeni faktem, że oczyszczanie olejami może być skuteczne, a jednak sprawdza się bardzo dobrze, o czym sama miałam okazję się przekonać.
Rzecz w tym, że kosmetyki dostępne w sklepach zawierają silniejsze lub słabsze detergenty, które zmywają z twarzy jej naturalną powłokę ochronną, co może być przyczyną zarówno przesuszenia, jak i nadmiernego przetłuszczania. Skóra, po zdarciu tej warstwy, broni się wydzielaniem nadmiarem substancji oleistych, co prowadzi do problemów z wypryskami, błyszczeniem i zaskórnikami. OCM, na zasadzie "podobne łączy się z podobnym", delikatnie oczyszcza za sprawą oleju rycynowego, który wykazuje powinowactwo do ludzkiego sebum i nie robi krzywdy buzi ;).

Jak to się robi?
Po przeczytaniu opisu OCM wydawało mi się to bardzo pracochłonne i spróbowałam tego raczej z ciekawości, nie spodziewając się, że zajmie to o połowę mniej czasu niż się spodziewałam i da takie świetne rezultaty. Będziemy potrzebowali naszej własnej mieszanki do OCM (o której napiszę za chwilkę), miski z gorącą wodą i ręcznika/delikatnej ściereczki (to dla wrażliwców, którzy nie chcą kłaść ręcznika na twarzy, osobiście mi to nie zrobiło różnicy).
Cały proces polega na wysmarowaniu buzi naszą olejową mieszanką, delikatnym masażu i nałożeniu na nią zmoczonego w gorącej wodzie materiału na twarz. Czekamy aż ręcznik (lub opcjonalnie ściereczka) wystygnie, a dzieje się to bardzo szybko. Następnie możemy jeszcze raz nałożyć olej, jeśli czujemy, że potrzebujemy większego oczyszczenia, lub też ominąć ten krok i ponownie zmoczyć ręcznik w gorącej wodzie, nałożyć na twarz, odczekać... I tak kilka razy (2-4), aż usuniemy z twarzy olej. Na koniec opłukujemy twarz zimną wodą, żeby zamknąć pory. Jeśli jest taka potrzeba, możemy nałożyć krem.
Jeśli OCM wykonujemy wieczorem, to rano wystarczy przemyć twarz tonikiem bezalkoholowym lub wodą.

Jak zrobić mieszankę do OCM?
To, jakich olejów użyjemy i w jakich proporcjach je wymieszamy, zależy od typu naszej skóry. Kluczową rolę pełni tutaj olej rycynowy, którego ilość w mieszance dla cery suchej powinna wynosić 10%, dla cery mieszanej - 20%, a dla cery tłustej 30%. Pozostała część to tzw. olej bazowy, który pozostaje dowolny. Należy unikać olejów zapychających (np. kokosowy) oraz wysuszających (np. lniany). Dobrze natomiast sprawdzają się oleje takie jak: z pestek winogron, z pestek śliwki, z pestek truskawki, z orzechów włoskich, ze słodkich migdałów, słonecznikowy, olejki Alterry, oliwka Babydream Fur Mama.
Jak ze wszystkim, należy przede wszystkim eksperymentować - jeśli jeden olej nas zapycha, powinniśmy wypróbować innego. Być może nasza skóra potrzebuje mniejszej/większej niż przewidywanej wcześniej ilości oleju rycynowego w mieszance. Trzeba znaleźć swój własny sposób na pielęgnację.

Na co uważać?
Uważać powinny przede wszystkim osoby z tendencją do rozszerzających się, pękających naczynek. Sama niestety mam taką cerę, ale OCM nie zrobiło mi krzywdy - poza kilkuminutowym zaczerwienieniem nie miałam żadnego problemu. 
Powinno się też obserwować skórę - możliwy jest początkowy wysyp związany z oczyszczaniem się cery, jednak jeśli nie ustaje on po maksymalnie dwóch tygodniach, należy zmienić olej bazowy na lżejszy lub zrezygnować z tej metody, ponieważ nie każdemu musi ona służyć.

Moje efekty
W tej chwili nie stosuję OCM, jednak zamierzam do tego wrócić za jakiś czas (aktualnie boję się zatykania porów ze względu na stosowanie Acne-Dermu, chociaż nie wiem, czy ma to jakiś związek - może ktoś z Was o tym słyszał?). Po pierwsze - bardzo dobrze oczyszcza, zmywa nawet mocniejszy makijaż. Przed kilkoma miesiącami stosowałam tę metodę codziennie przez kilka tygodni i zauważyłam znaczną poprawę stanu cery - była bardziej nawilżona, nie błyszczała się, zmniejszyła się ilość wągrów oraz wyskakujących niespodzianek. Czułam, że moja skóra pierwszy raz w życiu jest dobrze wypielęgnowana, wysyp mnie ominął. Stosowałam mieszankę z olejem z pestek winogron w proporcjach odpowiednich dla cery mieszanej.


Próbowaliście kiedyś OCM? Chcecie kiedyś wypróbować?
Jakie są Wasze sposoby na oczyszczanie twarzy?

czwartek, 29 marca 2012

Recenzja zimowego kremu do rąk Cztery Pory roku

Witam :). Chociaż zima teoretycznie już się skończyła, to dzisiaj zamierzam opublikować krótką recenzję jednego z moich ulubionych kremów do rąk (a używam ich nałogowo) - regenerującego zimowego kremu do rąk firmy Cztery Pory Roku.

Trudno mnie zmusić do noszenia rękawiczek - jestem zbyt roztrzepana, żeby o nich pamiętać i jednocześnie nie zgubić już po kilku dniach. Prawdopodobnie dlatego zimą męczy mnie problem bardzo suchych dłoni, a ten krem idealnie go rozwiązuje!
Wszyscy, którzy znają moją półkę kosmetykową wiedzą, że uwielbiam ładne zapachy - mogą być słodkie (jak kawa, wanilia, czekolada), orientalne czy owocowe, nieważne - grunt, żeby ładnie pachniało. A zimowy, miodowo-żurawinowy zapach tego kremu zachwycił mnie już w drogerii i właśnie to zwróciło moją uwagę na samym początku. Jak pisałam, kremu do rąk używam bardzo często, zdarza się w miejscach publicznych, i często słyszę pozytywne komentarze na temat unoszącego się zapachu. W dodatku nie ulatnia się on po kilku minutach, ale nienachalnie pozostaje na dłoniach, na pewno nie mogę powiedzieć, żeby był męczący.
Kiedy wzięłam go w swoje łapki i przeczytałam etykietkę, okazało się, że w składzie nie zawiera parabenów - generalnie jest to kwestia dla mnie drugorzędowa, ale jeśli kosmetyk jest ich pozbawiony, to jest to dla mnie tylko kolejny plus.
Jeśli chodzi o sam komfort użycia i działanie, to jestem z niego bardzo zadowolona. Mimo małej tubki (75 ml), krem jest bardzo wydajny - wystarczy niewielka ilość, aby posmarować nim całe dłonie. Bardzo szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustej warstwy - zostaje po nim raczej delikatny, aksamitny, ochronny film, który w niczym nie przeszkadza. Nawilżenie jest zadowalające nawet podczas mrozów - dłonie są miękkie, delikatne i nie ma śladów wysuszenia.
Jak najbardziej polecam, warto wypróbować nawet wiosną - trzeba się spieszyć, póki jeszcze jest dostępny w sklepach. Swój kupiłam w Naturze za oszałamiającą kwotę sześciu złotych ;).


...:::*:::...:::*:::...:::*:::...
Jakiś czas temu pisałam o kosmetykach testowanych na zwierzętach - jestem w trakcie przeprowadzania akcji-denko dla takowych właśnie. Do zużycia pozostały mi: odżywki Garniera (żurawina, aloes, karite i awokado), Nivea (Long Repair i Intense Repair), spray Gliss Kur Ultimate Repair, odżywka Isana z babassu, oliwka Babydream Fur Mama, szampon Elseve bez silikonów i krem na noc z Garniera.  Trochę mi się zejdzie, ale powoli idę do przodu.

Wczoraj podcięłam włosy - pozbyłam się rozdwojonych i połamanych końcówek, które były tragiczne po zimie i troszeczkę poprawiłam kształt cięcia. Generalnie jestem zadowolona, a oto efekty:

niedziela, 25 marca 2012

Efekty kuracji - poprawienie stanu cery i aktualizacja włosowa

Minęło już ok. 1,5 miesiąca odkąd zauważyłam znaczne pogorszenie cery i postanowiłam coś z tym zrobić. Tak więc chcę krótko pochwalić się efektami, a pełną opinię wystawię po 3 miesiącach kuracji.

Codziennie zaparzam dwie torebeczki bratka i smaruję buzię Acne-dermem.
Jeśli chodzi o to pierwsze, to zacznijmy od smaku - osobiście bardzo mi odpowiada, jest lekko słonawy, ale ja w ogóle lubię zioła. Generalnie da się przełknąć. Muszę przyznać, że w pewnym momencie chciałam już zrezygnować - wysyp męczył mnie przez bity miesiąc, niespodzianki wyskakiwały pojedynczo, najwidoczniej mój organizm oczyszczał się bardzo powoli. W tej chwili od ponad dwóch tygodni zdarzyło mi się mieć jedną małą krostkę, która natychmiast się zagoiła - wcześniej były to podskórne, bolesne krosty, pozostawiające blizny.
Natomiast Acne-dermem byłam zachwycona od samego początku, kiedy okazało się, że idealnie matuje cerę. Używam go tylko rano, pod krem przeciwzmarszczkowy z filtrem (tak, mam 18 lat i używam kremu przeciwzmarszczkowego. Nie, nie robi mi to krzywdy.) i zauważyłam, że dzięki niemu wypryski szybciej znikają z twarzy, mam mniej zaskórników, i co dla mnie najważniejsze - redukuje przebarwienia. Są widocznie bledsze, część z nich już zniknęła.

Jestem bardzo zadowolona z efektów, mam nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej i po zakończeniu kuracji cera znowu mi się nie popsuje.

Wstawiam również aktualizację włosów z okresu luty-marzec. Na zdjęciach nie widać przyrostu, ale w lustrze widzę, że jest większy niż moje standardowe 1,5 cm.
17.02.2012

17.03.2012
Zdjęcia robione są o podobnych porach (ok. południa), więc w podobnym oświetleniu. Na aktualniejszym zdjęciu są ciemniejsze z powodu farbowania.

piątek, 9 marca 2012

O kosmetykach od strony etycznej - nie wspierajmy bezsensownego zabijania!

Informacja: post napisany jest w sposób skrajnie subiektywny. Przedstawia jedynie moją opinię i nie ma na celu obrażenie kogokolwiek. Zawiera zdjęcia ogólnie uznawane za drastyczne.

Trudno mi uwierzyć w to, że istnieją na świecie zdrowi psychicznie, normalnie egzystujący ludzie, których cierpienie innych istot żywych nie obchodzi ani odrobiny i w imię swojego własnego wygodnictwa są w stanie poświęcić życie zwierzęcia. Z tego samego powodu okropnie mi wstyd, że mam w domu kilka kosmetyków testowanych na zwierzętach, zakupionych jeszcze za czasów mojego nieuświadomienia w tym temacie. Zamierzam je wykończyć i więcej nie dać zarobić firmom przeprowadzającym wiwisekcję, w wyniku której w Europie co trzy sekundy umiera jedno zwierzę.  Mało przekonujące? Przyjrzyjmy się temu bliżej:


Kilka zwierząt wykorzystanych do wiwisekcji.


Ludzie hodujący szczury pewnie nieraz napotkali się na akcje, w których zwierzęta wcześniej wykorzystywane do badań stają się niepotrzebne i laboratorium planuje je uśmiercić - wiele z nich znajduje wtedy nowe domy adopcyjne. Laboratoria kosmetyczne często wykorzystują króliki (delikatna skóra, oczy), szczury, myszy, psy i koty. Medycy do swoich celów zwykle wybierają szczury, koty, małpy. W przypadku testowania leków istnieje chociaż cień wątpliwości, czy jest to słuszne i można jakimś sposobem usprawiedliwić -przykładowo: czy życie szczura warto poświęcić dla ratowania ludzi chorych na raka. Jednak jeśli chodzi o wiwisekcję wielkich koncernów kosmetycznych, nawet nie powinniśmy mieć podobnych zastrzeżeń. W XXI, kiedy wszystkie składniki można przetestować bez przysparzania cierpień zwierzętom, zabiegi te są tylko niepotrzebnym pastwieniem się nad słabszymi.

Warto zapoznać się z listą firm cruelty free, czytać etykiety (wiele produktów ma na nich informację, że nie były testowane na zwierzętach) i starać się nie dołączać do tej bezsensownej rzezi.

To naturalnie sprawa sumienia każdego z nas, ale być może dobrze byłoby pomyśleć, co jest dla nas ważniejsze - życie zwierząt czy odżywka Garniera AiK albo kolejny podkład Rimmel.


Zakończę post słowami Arthura Schopenhauera: Kto jest okrutny w stosunku do zwierząt, ten nie może być dobrym człowiekiem i refleksję pozostawiam Wam.

środa, 7 marca 2012

Recenzja kokosowego musu do ciała "Słodki kokos i banany" Farmona

Witam :). Jestem fanką wszystkich kosmetyków, które mogą mieć ciekawy zapach - balsamów, maseł, mleczek, żeli pod prysznic, peelingów, kremów do rąk... W tych przypadkach zapach jest jednym z głównych kryteriów wyboru, ale niestety na moim ciele zazwyczaj nie utrzymuje się on zbyt długo - ot, taka natura. Dlatego postanowiłam zrecenzować Wam jeden z moich ulubionych nawilżaczy ciała, i jednocześnie jeden z niewielu, którego zapach jest wyczuwalny jeszcze długo po aplikacji, a mianowicie kokosowy mus do ciała "Słodki kokos i banany":

zdjęcie nie jest mojego autorstwa i pochodzi ze strony www.sklep.farmona.pl
Co obiecuje nam producent?
Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o przyjemnej, jedwabistej konsystencji i urzekającym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie olejku kokosowego i mleczka bananowego, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, na długo pozostawiając egzotyczny zapach słodkich owoców. Regularne stosowanie kokosowego musu do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura doskonale nawilża, odżywia i regeneruje skórę, przywracając jej aksamitną gładkość i delikatność, a wydobyta z wnętrza egzotycznych owoców, słodka kompozycja zapachowa zapewnia energię i witalność oraz wprowadza w doskonały nastrój.

A jak to wygląda z mojej perspektywy?
Mus zamknięty jest w kolorowym, dość solidnie wykonanym opakowaniu o pojemności 225 ml. Po otwarciu i zerwaniu folii ochronnej dochodzi do nas faktycznie przepiękny, intensywny, słodki zapach, który bardzo wpasowuje się w mój gust. Czuć w nim bardziej banany niż kokosa, ja wyczuwam też coś świeżego, może odrobinę mięty? Nie spodoba się osobom, które preferują orzeźwiające, cytrusowe zapachy lub nie przepadają za silnie pachnącymi kosmetykami - zapach tego musu będzie utrzymywał się przynajmniej kilka godzin. Skojarzenia osób, które poczuły ten mus na mojej skórze to: kokos, budyń waniliowy, ciasteczka maślane - myślę, że daje to jakiś ogląd w tej sprawie ;).
Konsystencja jest bardzo lekka, nie ma nic wspólnego z typowym masłem do ciała, faktycznie jest to delikatny, aksamitny mus. Wystarcza niewielka ilość kosmetyku, żeby rozprowadzić go na całe ciało, po czym momentalnie się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze, dlatego można go używać również rano, kiedy bardzo zależy nam na czasie i nie mamy ochoty czekać z założeniem ubrań.
Muszę przyznać, że nie mam bardzo wymagającej skóry, jednak w okresie jesienno-zimowym miewa skłonności do przesuszeń i nie wyobrażam sobie nie posmarować się niczym po kąpieli przynajmniej raz dziennie. W moim przypadku działanie było bardzo zadowalające - skóra stała się jedwabista, wygładzona, nawilżona i zdrowa, pomimo mrozów na zewnątrz i ogrzewania w pomieszczeniach. Myślę, że dla osób, które mają bardzo suchą skórę, może okazać się zbyt lekki.
Kosmetyk można kupić w niektórych drogeriach - ja dostałam go w Naturze za niecałe 13 złotych. Polecam jak najbardziej wielbicielkom produktów Farmony oraz tym, którzy - podobnie jak ja - zakochani są w słodkich, długo utrzymujących się zapachach. Muszę powiedzieć, że uwielbiam go jako kosmetyk wieczorny - strasznie lubię zasypiać przy tym zapachu i rano czuć go na swojej pościeli ;).

Miałyście okazję używać tego musu? Co o nim sądzicie? Macie ochotę wypróbować?
Jakie są Wasze ulubione kosmetyki nawilżające do ciała?

sobota, 25 lutego 2012

Co niszczy włosy?

Witam :). U mnie ostatnio jeszcze większy rozgardiasz niż zazwyczaj, na szczęście jest weekend i mam chwilę czasu, żeby odpocząć.

Wiele dziewczyn zastanawia się, co robi nie tak ze swoimi włosami, które pomimo pielęgnacji nie odwdzięczają się poprawianiem swojego stanu. Istnieje wiele podstawowych błędów oraz kilka takich, na które większość osób nie zwróciłoby uwagi.

1. Niedopasowana pielęgnacja
Nie ma reguły, że jeśli coś ma dobre opinie i służy setce osób, będzie dla nas równie dobre. Pielęgnację trzeba przede wszystkim dopasowywać indywidualnie do konkretnych potrzeb. W ten sposób dochodzimy do wniosków, że np. włosy cienkie i przetłuszczające się nie muszą polubić mycia odżywką, po którym mogą stać się obciążone. Olej kokosowy, który dla wielu osób jest pierwszym olejem ze względu na dość dobrą dostępność i cenę, ładny zapach oraz ciekawie brzmiącą, egzotyczną nazwę, nie sprawdzi się na włosach o dużej porowatości, które po takim zabiegu będą nazbyt miękkie i spuszone. Olej lniany ma właściwości wysuszające, dlatego w przypadku niektórych dziewczyn lepiej sprawdzi się w mieszankach z odżywkami/innymi olejami, niż solo. Nawilżające psikadło pod olej (przepis pod koniec postu) dla jednych może być wybawieniem, a dla innych sposobem na uzyskanie płaskich włosów bez życia.
Dalej: silikony nie są złem piekielnym! Jeśli po ich odstawieniu zauważamy wzmożoną łamliwość i tendencję do rozdwajania się, to znaczy, że nasze końcówki potrzebują ochrony. Pielęgnacja bezsilikonowa nie wszystkim służy, dlatego nie ma sensu upierać się przy czymś, co ma negatywny wpływ na kondycję naszych włosów.

2. Temperatura
Fakt, że prostownica, lokówka i suszarka w jakimś stopniu niszczą włosy, dobrze znają niemal wszyscy. Absolutnie nie istnieją kosmetyki, które całkowicie uchronią je przed negatywnym działaniem tak wysokiej temperatury, jednak dzięki silikonowemu serum można trochę zniwelować szkodliwe działanie. Mimo wszystko polecałabym zrezygnować z zabiegów wykorzystujących wysoką temperaturę i nie niszczyć struktury naszych włosów.
Poza gorącem, na włosy bardzo zły wpływ ma mróz. Zimą, zwłaszcza w śnieżne dni, powinniśmy chować je pod czapką, szalikiem, kurtką, płaszczem, aby nie narażać ich na zamarznięcie i oszronienie.

3. Nieodpowiednie mycie
Być może efektów pielęgnacji nie widać ze względu na złą metodę oczyszczania włosów. Kolejny raz, jak zresztą zawsze, trzeba znaleźć swój własny złoty środek. Jeśli na co dzień używamy delikatnych szamponów, może powinniśmy zmienić Babydream zawierający rumianek (rozjaśnia, może wysuszać) na Hippa lub szampon Lilliputz, a Alterrę dodającą objętość na łagodniejszą Alterrę Sensitiv, albo po prostu pamiętać o regularnym oczyszczaniu szamponem z SLES, również w przypadku mycia odżywką? Jeżeli natomiast włosy oczyszczamy szamponami z siarczanami, to może diabeł tkwi w zbyt agresywnym szorowaniu? Myć powinniśmy jedynie skórę głowy wykonując delikatny masaż i ewentualnie delikatnie przeciągnąć pianę po długości. Włosy umyte dobrą techniką są czyste już po pierwszym myciu, nawet po użyciu oleju czy nafty kosmetycznej (jeśli nie są, może powinniśmy oszczędniej nakładać kosmetyki?). Jeśli w przypadku mycia szamponami z SLS nasze włosy są przesuszone, można wypróbować metody OMO (na mokre włosy nakładamy prostą odżywkę, bez jej spłukiwania myjemy szamponem, następnie wszystko razem zmywamy i używamy treściwszej odżywki/maski).

4. Kosmetyki na alkoholu
Oczywiście nie w każdym przypadku, jednak często bywa tak, że teoretycznie nawilżająca odżywka (np. odżywki i maska Alterry, mgiełka Jantar) mają w składzie alkohol denat., który może zrobić nam na głowie mały koszmarek, jak było w moim przypadku. Alkohol jest nośnikiem różnych ekstraktów i konserwuje produkt, zazwyczaj nie szkodzi we wcierkach używanych do skóry głowy, jednak lepiej unikać go na długości. Uwaga na jedwab Biosilk!

4. Zły sposób czesania
Czesać włosy powinno się na sucho (nie licząc fal i loczków - tutaj czesanie na sucho jest niewskazane) i w odpowiedni sposób. Trzeba to robić możliwie jak najdelikatniej, można zacząć od przeczesania włosów palcami lub rozczesywać je od końcówek, stopniowo przesuwając się w górę. Większość szczotek z tworzywa sztucznego bardzo efektownie łamie nam włosy, dlatego warto zainwestować w drewniany grzebień, szczotkę z naturalnego włosia lub Tanglee Teezer.

5. Zniszczenia mechaniczne
Włosy mogą nam się niszczyć od zbyt cienkiej gumki do włosów (lub takiej z metalowymi elementami), przygniatania ich torebką/plecakiem, spania w rozpuszczonych włosach (problem rozwiązuje zaplatanie ich na noc lub założenie satynowej poszewki, zmniejszającej tarcie o poduszkę), częste bawienie się włosami (nawijanie ich na palec, wykręcanie końcówek itp), obcinania tępymi nożyczkami i degażówkami/brzytwą, ogrzewania... Nie jesteśmy w stanie wyeliminować wszystkich czynników, jednak warto zwrócić na to uwagę, skoro wszystko inne wydaje się być w porządku.



I wspomniane wcześniej psikadełko pod olej.
Większość olejów (o ile nie wszystkie, kwestia sporna) jedynie utrzymuje wilgoć we włosie, dlatego warto jest przed jego nałożeniem zadbać o kurację nawilżającą. Z domowych produktów, odżywki i dostępnych półproduktów możemy ukręcić sobie coś takiego wedle fantazji ;).
U mnie najlepsze efekty daje mieszanka:
- Garniera z masłem karite i awokado (ilość mniej więcej taka, jaką zużywam do jednego użycia odżywki, może być jakakolwiek inna bezsilikonowa nawilżająca odżywka/maska)
- ugotowanego gluta z siemienia lnianego (mniej więcej dwukrotnie więcej niż odżywki)
- dwóch łyżeczek miodu
- ok. 6 kropel gliceryny dostępnej w każdej aptece
- kilku kapsułek witaminy E.
Wszystko łączę w buteleczce z atomizerem po mgiełce Radical, dopełniam wodą do odpowiedniej konsystencji i obwicie spryskuję włosy przed nałożeniem oleju. Włosy są o wiele bardziej nawilżone, ciężkie, mięsiste i gładkie, jednak gdybym używała tego codziennie, szybko zrobiłyby się obciążone.
Czego można jeszcze dodać do mieszanki? Ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia ;). Można wypróbować opcji z żelem aloesowym, aloesem zatężonym dziesięciokrotnie, keratyną hydrolizowaną... Właściwie z wszystkim, co lubią nasze włosy.

To tyle na dzisiaj ;). Podzielcie się w komentarzach Waszymi metodami dbania o włosy i spostrzeżeniami odnośnie postu. Pozdrawiam :*.

środa, 15 lutego 2012

Recenzja odżywki intensywnie regenerującej Artiste

Witam :).
Mam ostatnio straszny młynek w życiu - masa obowiązków a mało zapału do pracy, skutkiem czego odkładam wszystko na później i muszę zarywać noce, żeby nadrobić lenistwo. No nic, w każdym razie przychodzę dzisiaj do was z recenzją jednej z moich ulubionych (a w dużym stopniu niedocenianych i kiepsko znanych - trzeba to zmienić!) odżywek do włosów, czyli odżywki intensywnie regenerującej firmy Artiste.

Producent na opakowaniu obiecuje nam, że produkt "dzięki zawartości keratyny, naturalnego budulca włosów oraz jedwabiu, bogatego w źródła protein, znacznie poprawia kondycję włosów uszkodzonych mechanicznie, termicznie lub zabiegami farbowania, utleniania i trwałej ondulacji. Skutecznie odbudowuje ubytki w strukturze włosów, a przez to pogrubia je, wygładza, odżywia i nawilża. Dodatek gliceryny zapobiega przesuszaniu zarówno włosów, jak i skóry głowy, zaś pantenol zapewnia dodatkowe działanie pielęgnacyjno - odżywcze. Włosy w krótkim czasie są zregenerowane, odzyskują zdrowy wygląd i połysk".
Czy się z tym zgadzam? Cóż, raczej nie w stu procentach. Proteiny zawarte w odżywce są faktycznie mają właściwości odbudowujące strukturę włosa, jednak nie liczyłabym na zniewalający, błyskawiczny efekt na bardzo zniszczonych włosach. Uszkodzonych czy połamanych końcówek nic nie jest w stanie skleić, nadają się już jedynie do obcięcia. Mimo to uważam, że odżywka jest godna uwagi.
Składniki (INCI):
Aqua, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Hydrolyzed Keratin, Stearic Acid, Hydrolyzed Silk, Glycerin, Glyceryl Stearate, Triethanolamine, Parfum, Panthenol, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Benzyl Salicylate, Cinnamyl Alcohol, Citronellol, Eugenol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde
Główne składniki odżywki - keratyna i jedwab - są umieszczone wysoko w składzie. Nad nimi mamy tylko substancje nawilżające oraz emulgator. Wysoko w składzie znajduje się zapach, zaraz za nim pantenol, zatem kolejne składniki są dodawane w odpowiednio zmniejszanej ilości. Znaczy to, że efekt, jaki zaobserwujemy na włosach, będzie głównie wynikiem działania wyróżnionych na kolorowo składników, bo jest ich najwięcej. Mi się skład podoba, moim zdaniem proporcje między składnikami nawilżającymi a proteinami są dobrze wyważone i mimo keratyny na czwartym i jedwabiu na szóstym miejscu, odżywka nie powinna przesuszać włosów.
Sam komfort użycia jest całkiem przyzwoity - odżywka ma lekką konsystencję i delikatny, nienachalny, choć chemiczny i nie kojarzący się z niczym konkretnym zapach. Producent na opakowaniu zaleca nałożenie jej na 3 minuty i spłukanie wodą, ja jednak jestem zwolenniczką przetrzymania jej na włosach ok. 20-30 minut pod czepkiem, najlepiej z dodatkiem kilku kropel gliceryny. Kosmetyk dobrze sprawdza się też jako odżywka bez spłukiwania - jest lekka, nie skleja ani nie obciąża włosów, a pomaga je chronić przed uszkodzeniami mechanicznymi, wiatrem, słońcem i mrozem.


Jeśli chodzi o efekt, to odżywka ma bardzo dobrze, zarówno krótko-,  jak i długofalowe działanie. Włosy po jej użyciu są lśniące, sypkie, mocne i długo pozostają świeże. Nie jest to wynik utrzymujący się od mycia do mycia - ten produkt rzeczywiście wpływa na ich stan, odbudowuje, pogrubia(!) i sprawia, że wyglądają dobrze przez dłuższy czas. Biorąc dodatkowo pod uwagę cenę (ok. 5 zł, dostępność w każdej Naturze), wychodzi nam doskonały stosunek ceny do jakości i z całą pewnością mogę powiedzieć, że warto ją wypróbować.

To tyle w temacie odżywki. Za 2 dni wypada moja kontrola przyrostu włosów, także spodziewajcie się zdjęć i prawdopodobnie postu o sposobach pobudzania cebulek włosowych do wydajniejszej pracy ;).
Używaliście tej odżywki? Macie opinię na temat innych produktów Artiste?
Jakie są Wasze ulubione kosmetyki pielęgnacyjne do włosów?

niedziela, 5 lutego 2012

Kuracja dla strasznikowej cery i zakupy kosmetyczne

Witam na nowo założonym blogu urodowym :). Głównymi tematami, jakie chciałabym tutaj poruszać, będzie pielęgnacja ciała, cery i włosów, naturalne sposoby na osiągnięcie satysfakcjonującego efektu i recenzje kosmetyków, które nie rujnują kieszeni - jako licealistka nie śpię na pieniądzach ;). RACZEJ nie spodziewam się pisania na temat lakierów do paznokci, ponieważ natura obdarzyła mnie zadziwiająco słabymi, papierowymi wręcz paznokciami, których doprowadzenie do stanu używalności jest bardzo trudne, a zahamowanie rozdwajania nie udało mi się jeszcze nigdy w życiu. Wolałabym nie straszyć publicznie moimi zaniedbaniami.

Myśl przewodnia na okres od lutego do czerwca to uratowanie mojej skóry twarzy, z którą dotychczas nigdy nie miałam większego problemu, a teraz przez ignorancję muszę patrzeć na masę zaskórników i trudno gojące się wypryski. W dodatku mam cerę mieszaną - z jednej strony łatwo zapchać mi pory i zmagam się ze świeceniem, a z drugiej potrzebuje ona intensywnego nawilżania, bo inaczej wygląda szaro i niezdrowo.

Ponieważ ostatnio prowadzony przeze mnie styl życia (śmieciowe jedzenie - słone przekąski i czekolada, imprezy, sporadycznie papierosy) w dużym stopniu spowodował pogorszenie się cery, chcę postawić m.in. na kurację wewnętrzną. Po pierwsze: ograniczam do minimum niezdrowe jedzenie i alkohol, a papierosy wyrzucam ze swojego życia na dobre. Aby odtruć organizm kupiłam w aptece na pewno wszystkim znany fiołek trójbarwny, czyli po prostu herbatę z bratka. Piję go codziennie w ilości dwóch torebeczek, zaparzany gorącą wodą pod przykryciem przez kilkanaście minut. Smak jest znośny i dość delikatny, ale trochę gorszy niż w przypadku pokrzywy, skrzypu, rumianku czy mięty, więc jeżeli ktoś nie przepada za ziołami, może mieć problem z jego przełknięciem.
Bratek działa przede wszystkim oczyszczająco na cały organizm poprzez swoje działanie moczopędne i wiązanie toksycznych produktów przemiany materii flawonoidami w nim zawartymi, zatem po kilku tygodniach ziołowej kuracji może pojawić się wysyp. Wszystko to, co miałoby nam wyskoczyć w najbliższym czasie, zaczyna wyłazić na powierzchnię pod wpływem działania fiołka trójbarwnego i możemy być przerażone efektami :). Stan ten jednak mija, nie powinien utrzymywać się dłużej niż 1-2 tygodnie i po tym okresie powinnyśmy mieć spokój z wypryskami, zwłaszcza, że nasza herbatka zmniejsza łojotok skórny. Ponadto, bratek działa wspomagająco na przemianę materii, jest więc polecany osobom, które chciałyby zrzucić kilka kilogramów, oraz wykrztuśnie, pomaga zatem w leczeniu chorób dróg oddechowych. Nieznacznie zwiększa potliwość.
Przeciwwskazaniami do rozpoczęcia kuracji jest zaawansowana miażdżyca, zakrzepica pourazowa i wielopłytkowość.
Poza działaniem wewnętrznym, staram się poprawić moją cerę również z zewnątrz. Wyrzuciłam produkty, które zapychały moją cerę (czyli w moim przypadku kiepski podkład i mleczko do demakijażu), w ich miejsce kupiłam osławiony krem Acne-Derm, zawierający kwas azelainowy, który działa przeciwbakteryjnie i wybielająco na przebarwienia. Całą twarz smaruję nim codziennie rano po oczyszczeniu twarzy, i przed użyciem kremu nawilżającego z filtrem przeciwsłonecznym (używam ich cały rok, jednak jest to ważne w przypadku leczenia kwasami - promienie słoneczne pomogą powodować ponowną pigmentację skóry i powstawanie nowych przebarwień). Na razie zauważyłam tylko fakt, że doskonale matuje cerę i każdy nałożony na niego krem wchłania się szybko i idealnie, nie pozostawiając po sobie tłustego filmu.
W ramach rezygnacji z mleczka kosmetycznego, kupiłam płyn micelarny Perfecty, który jako jedyny micel nie odstraszył mnie swoją ceną i na razie sprawuje się bardzo dobrze, recenzję wystawię na blogu po dłuższym czasie stosowania. Ponadto robię to, co zwykle - używam toniku bez alkoholu, żelu do mycia twarzy bez siarczanów, kremu na dzień i na noc, używam punktowego żelu na wypryski i regularnie usuwam martwy naskórek za pomocą peelingu (jego recenzja również znajdzie się na blogu) oraz nakładam maseczki. Po skończeniu kuracji (czyli za kilka miesięcy) opiszę jej efekty. Jak na razie jestem pozytywnie nastawiona.

Prezentuję zatem moje ostatnie zakupy, w tym produkty, o których pisałam w poście (z góry przepraszam za jakość). Recenzji niektórych z nich możecie spodziewać się niebawem:
fiołek trójbarwny, do kupienia w aptekach i sklepach zielarskich, cena ok. 4-5 zł

Acne-Derm, apteka, ok. 17-10 zł

płyn micelarny (Perfecta) z wyciągiem z bawełny i świetlika, aktualnie na promocji w Rossmannie, 10 zł
 peeling do ciała (Isana) o zapachu białej czekolady i wanilii, Rossmann, do 10 zł

 peeling do ciała (Alterra) z nasionami żurawiny i wyciągiem z figi, Rossmann, do 10 zł

kultowy Carmex o zapachu truskawki, również na promocji w Rossmannie, ok. 8 zł

Któraś pozycja Was zainteresowała?
Macie problemy z cerą? Jak sobie z nimi radzicie? 
Jak pielęgnujecie skóry twarzy?